maj42016

#KSIĄŻKOWO "Bukareszt. Kurz i krew", Małgorzata Rejmer

#KSIĄŻKOWO to seria, którą będę uskuteczniać co jakiś czas na blogu. Ponieważ nie samym pisaniem człowiek żyje (i chwała niebiosom za to!), to będę opisywać książki, które ostatnio przeczytałam. Najwięcej będzie ochów i achów, bo zamierzam Wam polecać, nie odradzać.

A zacznę od pewnej pozycji, która w rączki wpadła mi jakby zupełnym przypadkiem. "Bukareszt. Kurz i krew" to reportaż. Brr, na samo to słowo odechciewa mi się czytać, podobnie mam z biografiami. Podświadomie wiem, że będzie dużo dat, faktów a mało pożywki dla wyobraźni. Mimo tego książkę postanowiłam przeczytać. I Wam też radzę.
Nie wiem jakie słowa mogą dobrze ją opisać... Z jednej strony poetycka, z drugiej - okrutnie realistyczna. Odwołująca się do historii Europy, ale też do pojedynczych ludzkich istnień. Fascynująca i obrazowa; przysięgam, że nie w niewielu książkach znalazłam tak poetyckie a zarazem dokładne opisy architektury czy topografii miasta.
Rumunia zafascynowała mnie. Bukareszt - owrzodzony na obrzeżach, w centrum mocno przypudrowany. Opuszczone, zdziczałe psy porozrzucane po całym mieście, z jednej strony stanowiące zagrożenie z innej będące wizytówką miasta. Bo Bukareszt (tak jak ta książka) to trudne piękno, to tytułowy kurz i krew. Poetyczne ponad miarę, dla kogoś, kto lubi piękno nieoczywiste, zakurzone i zmęczone. Miasto nazywane "Mały Paryżem", zmęczone rządami dyktatorskiego prezydenta, którego cień dalej posępnie zwisa nad Rumunią, choć od egzekucji Nikolaja Ceausescu minęło ponad 25 lat.
Małgorzata Rejmer w hipnotyzujący sposób snuję historię o tym kraju. Z lekkością i jednocześnie ogromnym szacunkiem przedstawia czytelnikowi historię i mentalność Rumunów, o których mówi, że są fatalistami.

Polecam tym, którzy poszukują wzruszeń, którzy poszukują piękna a są tak wybredni, ze satysfakcjonuje ich tylko to nieoczywiste. Książka spodoba się też pasjonatom historii; część poświęcona komunistycznej Rumunii jest obszerna i równie fascynująca co reszta.
Przed autorką chylę czoła i padm na kolana, bo stworzyła coś, co wydawało mi się zupełnie niemożliwe - poetyczny reportaż.


A tu Strachy na Lachy i ich Grudniowy Blues o Bukareszcie; czyli muzycznie o rewolucji:


Dajcie znać czy nie przynudzam! Mam tą manierę, że mówiąc o czymś co mnie fascynuje to zapominam, ze ma to też zafascynować słuchacza :) Mam nadzieję, że Was zachęciłam a jeśli nie, to dajcie znać czemu!
Miłego czytania (lub nie ;))
kwi302016

I never finish anyth

Wiecie ile opowiadań zaczęłam przez cały okres trwania mojej przygody z pisarstwem?
Ja też nie wiem, bo nie jestem w stanie ich zliczyć, mogę Was tylko zapewnić, że dużo. Bardzo dużo.
Wiecie ile opowiadać zaś skończyłam?
Jedno. Kurwa, jedno!!!
(Oj, nie wiem czy uprzedzałam, ale przekleństw na blogu będzie sporo bo to w końcu miejsce dla sfrustrowanych pisarzy, więc i Wy klnijcie do woli ;))
A i nawet to jedno nie jest ani powalające ani na tyle przystępne, żeby je publikować. Więc tak czy siak w moim pseudopisarskim dorobku znajduje się jedna marna pozycja zapisana jako "shdfshfffffff.doc" oraz mnóstwo wstępniaków czy powieści porzuconych w połowie. Jeśli ktoś będzie próbował mnie pocieszać mówiąc, że może jeszcze do nich wrócę to, uwaga uwaga!, nie wrócę. Wiem, bo próbowałam i to jest awykonalne. Czuję się wtedy jakbym zaliczała ogromny regres  i traciła czas.

No właśnie. Cały czas się czuję jakbym traciła czas. Bardzo chcę opisać wszystkie te światy, fantazje i sytuacje, które zrodziły się w mojej sgłowie ale wciąż boję się, ze nie zdążę. Nie wiem co mnie goni i dlaczego nie umiem się zatrzymać, odetchnąć, pomyśleć: "hej, to przecież twoja pasja, dlaczego miałabyś się z czymkolwiek śpieszyć?". Wiem za to, że odpowiedzi na to pytanie nie znam. Może dlatego, że odpowiedź brzmi "nie mam pojęcia". Zawsze wydawało mi się, że pisanie to zatrzymywanie czasu. Pisanie to człowiek i słowa, i tak w kółko, przez dni i godziny, zupełnie poza światem... Może i tak, jeśli nie masz tego potworka za plecami, który jak tylko idziesz wolniej to depcze ci po piętach.
Ojeny, ale smęcę... Nie chciałam nikogo demotywować, zwłaszcza siebie, a właśnie chyba to zrobiłam. Może uznajmy to narzekanie za wstęp, a teraz zamiast wpadać w depresyjny nastrój spróbuję wykrzesać z siebie jakieś porady, dla prac porzuconych i autorów porzucających:

1. KRÓTKIE FORMY; wymyśl szybką scenę, może być i banalna. Taką, którą można opisać na dwóch czy trzech stronach A4 (oczywiście, jeśli taką ilość uważasz za krótką formę ;)). Może to być opis pocałunku, walki, monolog tęskniącej za synem matki, scena wyjścia z aresztu mężczyzny skazanego za morderstwo. Ma to być cokolwiek co napiszesz podczas dwóch godzin. Co ważne, napiszesz to od początku do końca. Możesz to nawet podsumować piękny THE END, zeby sukces był wyraźniejszy ;)

2. "OBIECUJESZ?"; zanim odejdziesz od komputera i powiesz sobie "na dziś basta z pisaniem" obiecaj swojej pracy, ze wrócisz. Na głos (ale raczej wystrzegaj się wtedy towarzystwa, mogłoby to wyglądać dość dziwnie). Nie ma żadnej pewności czy to coś da, ale może chociaż będziesz miał wyrzuty sumienia jak obietnicy nie dotrzymasz. Ja bym miała.

3. ZDANIA Z ODZYSKU, czyli jak poradzić sobie z opowiadaniami porzuconymi, które do niczego się nie nadają. Okej, wierze Ci, na pewno nie są powalające i, skoro tak mówisz, nic już z nimi nie zrobimy. Jestem jednak przekonana, że chociaż fragmenty z nich, chociaż jedno zdanie jest napisane tak, jak chciałeś. Tak, sądzę, że opis tego drzewa jest wyśmienity i może jeszcze kiedyś Ci się przyda lub Cię zainspiruje. Śmiało, skopiuj go! Taktak, wklej go do nowego dokumentu i nazwij go "zdania z odzysku". Swoisty recykling literacki!

Oczywiście, radzę też sama sobie (o ile nie głównie sama sobie) i byłoby świetnie, gdybym rad tych w końcu posłuchała...
Więc jeśli macie jakieś to śmiało, z chęcią przygranę!
No i jak tam Wy stoicie z dokańczaniem prac? Też jesteście zasypani stosem prologów i szkiców powieści czy dopinacie wszystko do ostatniego słówka?

kwi302016

Kto ty jesteś? Pisarz mały!

A przynajmniej staram się nim być, a to już zawsze coś, no nie?

Przywitałam się właśnie z odwiecznym problemem pisarzy/blogerów/felietonistów/etc, tak zwanym traumatycznym pierwszym zdaniem. Niemoc w palcach w momencie, kiedy masz wystukać zdanie, które podobno (i oczywiście w teorii) ma zachęcić ludzi czytanie Twoich wypocin jest paraliżująca. I już się chciałam poddać, kiedy zorientowałam się, że właśnie o tym chcę napisać, prawda?
O pisarskich (lub pseudopisarskich, hihi) mocach i niemocach, o kilkunastu kubkach po kawie na biurku, o tym jednym zasrany zdaniu, którego nijak nie da się skleić i wszystko nam psuje... I gdzieś może uda mi się zmotywować samą siebie (a może i kogoś z Was, co byłoby naprawdę super!) do publikowania swoich tworów.

Piszę od dziecka. Zaliczałam już pisanie do szuflady, blogowanie, szkolne konkursy, znów blogowanie. Na większa i na mniejszą skalę, z sukcesem sporym lub znikomym. Zwykle jednak spotykał mnie dół i marzenie o wydaniu książki odkładałam na półkę. Co to znaczy dół? To znaczy milion kurwów i chujów pod nosem bo word nie chce współpracować, bo jestem zmęczona ale muszę to napisać, bo to, co siedzi w głowie nie chce z niej wyjść w postaci słowa pisanego zapierając się pry tym jak osioł.
Źle się z tym czułam bo wiem, że nie bez powodu tak mnie do tego ciągnie, ze może to jest to słynne powołanie, którego tak wszyscy szukają? Ale jak ja śmiem czuć się powołana skoro nie potrafię niczego dokończyć i piszę w tak dużym stresie.
Stąd myśl, ze może nie tylko ja tak mam... Może nie jestem jedyną niby-pisarką, której najlepiej pisze się w nocy, na przykład takiej, po której rano musi wstać i być gotowa do pracy? Może ktoś, tak samo jak ja, odkłada swoje marzenia o karierze pisarskiej tylko dlatego, że ma pisarski kryzys?

Dlatego tu jestem! Będę pisać (nie wiem do kogo, może być i do pustki, ważne, ze to z siebie wyrzucę!) o tym, czy lepiej skończyć rozdział czy mieć wory pod oczami na drugi dzień. O inspiracjach i o tym, jak się skurczybyki chowają po kątach i jak ciężko je znaleźć. No i przede wszystkim o tym jak pisać i nie zwariować (nie żebym sama wiedziała, dojdziemy do tego wspólnie).



Podsyłajcie linki do swoich blogów z opowiadaniami, wierszami czy może narzekaniami takie, ja moje. Z chęcią podlinkuje je u siebie, oczywiście, jeśli będę je stu procentowo polecać (a jestem wybredna, taki ze mnie mały hipokryta ;))

Ah, no i mówcie mi Nora. Fajnie, że wpadliście :)

Obserwatorzy

Etykiety